Tam, gdzie korzenie Przestrzeni
Korzenie... Nie wiem, czy sklei mi się ten wpis. Ostatnio nie mam ani jednej spokojnej chwili, żeby popisać do Was o czymkolwiek, ale zdałam sobie boleśnie sprawę, że jeśli już do Was piszę, to... nie tutaj. Tutaj zarezerwowałam sobie (zupełnie bez sensu) wyłącznie na wpisy o książkach, co przecież kłóci się z moim dawnym-niedawnym postanowieniem, by nie rozmieniać się na drobne i skupić najbardziej na blogu. Tymczasem znowu coś poszło nie tak. Jeśli już gdzieś jestem, to bardziej na Facebooku, bardziej na Instagramie (choć naprawdę szczerze nie przepadam za tymi miejscami — z różnych względów). Uzmysłowiłam sobie, że sama siebie ograniczam. Tak bardzo chciałam wrócić do korzeni, czyli niemal całe zaangażowanie poświęcić temu miejscu, tym Przestrzeniom, których tworzenie daje mi największą satysfakcję (nie dał mi jej do tej pory żaden post w social mediach), a jednak wymyśliłam sobie, że na blogu... nie mogę tworzyć podobnych wpisów, jak ten. Że ta luźniejsza strona mojego istnienia w sieci musi dziać się gdzieś poza, gdzie łatwiej (szybciej, sprawniej) dodawać treści i gdzie ich odbiór jest natychmiastowy. Przestrzenie miały być wyjątkowe, nie zaś zaśmiecane osobistymi tesktami.
Jednak zdałam sobie sprawę, że to też część ich. Te moje dodatkowe treści, które gdzieś tam przemycam w sieci. Treści, które giną w tłumie. Ja chciałam (nadal chcę) tworzyć swoją literacką historię TUTAJ. To moje kameralne, ciche miejsce, do którego już pewnie prawie nikt się nie zapędza (prawie robi dużą różnicę ❤), ale które zawsze jest otwarte na każdego czytelnika i... pamięta dawne czasy, kiedy naprawdę kwitła blogosfera (ja wierzę, że może jeszcze gdzieś tam kwitnie, że Instagram to nie pępek świata).
Jeśli niewiele zrozumieliście z tej mojej dziwnej wypowiedzi, może wyjaśnię od innej strony. Weszłam sobie wczoraj tu na Przestrzenie tekstu (naprawdę często to robię; czytam swoje stare wpisy, coś tam poprawiam), a potem na stare Przestrzenie tekstu, w których hulał wiatr (pamiętacie?), a następnie zerknęłam na nowe wpisy z obserwowanych ulubionych blogów. I pomyślałam sobie, że tutaj chcę zostać, tutaj tworzyć (wow, to mi odkrycie, doszłam do tego już kilka miesięcy temu ツ), to miejsce robi mi najlepiej na głowę, a jedyne, co jeszcze tak często sprowadza mnie do działania w mediach społecznościowych, to moje własne absurdalne ustalenie, że tutaj nie będzie prywaty (tak, takie wpisy, jak ten, który teraz tworzę, uznaję za prywatę), rozrywkowych wpisów, takich jak kiedyś (zabawy blogowe), czy jakichkolwiek treści, które wychodzą poza ramy opowiadania o ostatnio przeczytanej książce. A tak naprawdę bardzo lubiłam czytać na blogach, poświęconych stricte recenzjom książek, jakieś luźniejsze wpisy, podsumowania miesięcy, albo zupełnie niezwiązane z książkami przemyślenia.
Jest jeszcze jedna rzecz. Kiedy myślę: "Przestrzenie tekstu" to nie jest to dla mnie żaden profil w social mediach, czy nawet nazwa bloga, którą stworzyłam w 2012 roku. To kawałek historii mojego życia. Podczas tworzenia Przestrzeni działy się u mnie niesamowite rzeczy (dobre i złe, ale przełomowe). Dzięki Przestrzeniom (jeszcze nigdy tego nigdzie nie napisałam) poznałam człowieka, który został moim Mężem. Najpewniej, gdyby nie one, nigdy bym go nie spotkała. Nie pojawiłby się na świecie nasz Najmniejszy. Nie byłabym tą osobą, którą jestem teraz. Największą satysfakcję związaną z literackim światem i jakąkolwiek twórczą działalnością czuję w momencie, gdy klikam przycisk "opublikuj". Nie ma znaczenia, czy sprowadzany właśnie na świat wpis jest udany (obecnie jestem zdania, że moje najbardziej udane wpisy zostały na starym blogu), ale jest mój. Czy czuję to wszystko w jakimkolwiek innym miejscu w sieci? Nie. Tam po prostu publikuję treści, a tak naprawdę to bardziej patrzę, jak robią to inni i czuję coraz większą frustrację i potworne zmęczenie.
Jednak zdałam sobie sprawę, że to też część ich. Te moje dodatkowe treści, które gdzieś tam przemycam w sieci. Treści, które giną w tłumie. Ja chciałam (nadal chcę) tworzyć swoją literacką historię TUTAJ. To moje kameralne, ciche miejsce, do którego już pewnie prawie nikt się nie zapędza (prawie robi dużą różnicę ❤), ale które zawsze jest otwarte na każdego czytelnika i... pamięta dawne czasy, kiedy naprawdę kwitła blogosfera (ja wierzę, że może jeszcze gdzieś tam kwitnie, że Instagram to nie pępek świata).
Jeśli niewiele zrozumieliście z tej mojej dziwnej wypowiedzi, może wyjaśnię od innej strony. Weszłam sobie wczoraj tu na Przestrzenie tekstu (naprawdę często to robię; czytam swoje stare wpisy, coś tam poprawiam), a potem na stare Przestrzenie tekstu, w których hulał wiatr (pamiętacie?), a następnie zerknęłam na nowe wpisy z obserwowanych ulubionych blogów. I pomyślałam sobie, że tutaj chcę zostać, tutaj tworzyć (wow, to mi odkrycie, doszłam do tego już kilka miesięcy temu ツ), to miejsce robi mi najlepiej na głowę, a jedyne, co jeszcze tak często sprowadza mnie do działania w mediach społecznościowych, to moje własne absurdalne ustalenie, że tutaj nie będzie prywaty (tak, takie wpisy, jak ten, który teraz tworzę, uznaję za prywatę), rozrywkowych wpisów, takich jak kiedyś (zabawy blogowe), czy jakichkolwiek treści, które wychodzą poza ramy opowiadania o ostatnio przeczytanej książce. A tak naprawdę bardzo lubiłam czytać na blogach, poświęconych stricte recenzjom książek, jakieś luźniejsze wpisy, podsumowania miesięcy, albo zupełnie niezwiązane z książkami przemyślenia.
Jest jeszcze jedna rzecz. Kiedy myślę: "Przestrzenie tekstu" to nie jest to dla mnie żaden profil w social mediach, czy nawet nazwa bloga, którą stworzyłam w 2012 roku. To kawałek historii mojego życia. Podczas tworzenia Przestrzeni działy się u mnie niesamowite rzeczy (dobre i złe, ale przełomowe). Dzięki Przestrzeniom (jeszcze nigdy tego nigdzie nie napisałam) poznałam człowieka, który został moim Mężem. Najpewniej, gdyby nie one, nigdy bym go nie spotkała. Nie pojawiłby się na świecie nasz Najmniejszy. Nie byłabym tą osobą, którą jestem teraz. Największą satysfakcję związaną z literackim światem i jakąkolwiek twórczą działalnością czuję w momencie, gdy klikam przycisk "opublikuj". Nie ma znaczenia, czy sprowadzany właśnie na świat wpis jest udany (obecnie jestem zdania, że moje najbardziej udane wpisy zostały na starym blogu), ale jest mój. Czy czuję to wszystko w jakimkolwiek innym miejscu w sieci? Nie. Tam po prostu publikuję treści, a tak naprawdę to bardziej patrzę, jak robią to inni i czuję coraz większą frustrację i potworne zmęczenie.
A jednak można inaczej. Napisałam właśnie jeden z najbardziej osobistych wpisów, jakie do tej pory pojawiły się na Przestrzeniach. Napisałam go głównie dla siebie. Od dawna już nie patrzę na zasięgi, nie szukam na siłę czytelników. Wiem, że jeśli nie wrzucę odnośnika do tego wpisu w moich mediach społecznościowych, niewiele z Was go przeczyta. I to jest ta moja wolność, do której ciągle dążę. Nie tyle prywatność, ile wolność.
Powoli, pokracznie wracam do korzeni.
Jeśli jednak zapędziliście się tutaj (albo zapędzacie często!), jestem Wam ogromnie wdzięczna. To dla mnie bardzo wiele znaczy. Nigdy nie chciałam pisać tylko dla siebie. Możecie zostawić po sobie jakiś ślad w komentarzu, albo uśmiechnąć się w myślach シ Pamiętajcie, że tym wpisem absolutnie nie chciałam nikogo urazić (chodzi mi o osoby, które realizują podobną do mojej pasję w zupełnie innym miejscu i w inny sposób, choćby na Instagramie). Nie oceniam niczyich preferencji, piszę wyłącznie o tym, co sprawdza/nie sprawdza się w moim przypadku, a co mnie więzi, czy gnębi.
Wszystko sprowadza się do tego, że wpadam na bloga złapać oddech, odzyskać siły i zostawić trochę słów, które potem będę sobie czytać w zimne wieczory 🙂 To ma dla mnie sens i ogromną wartość. I nieustannie zapraszam Was do tego świata.
0 komentarze