Jakiś potwór tu nadchodzi | Ray Bradbury

"Dla owych istot jesień stanowi naturalną porę,
jedyną znaną im pogodę. Skąd pochodzą? Z kurzu. Dokąd odchodzą?
Do grobu. Czy w ich żyłach płynie krew? Nie, nocny wiatr.
Co szemrze w ich głowach? Robaki. Co przemawia ich ustami?
Ropuchy. Co spogląda przez ich oczy? Wąż."


"Tacy właśnie są jesienni ludzie. Strzeżcie się ich". Przez moment się wzdrygnęłam, bo ja sama, urodzona jesienią (i to w środku października), czuję się takim jesiennym człowiekiem, chociaż można się domyślić, że Bradbury'emu nie do końca o to chodziło. Zresztą, wcale nie od tego chciałam zacząć. "Palec mnie świerzbi, to dowodzi, że jakiś potwór tu nadchodzi" Ray Bradbury zaczerpnął tytuł swojej książki z samego Makbeta Williama Szekspira. Jakiś potwór tu nadchodzi to klasyka science fiction/fantasy, nie do końca jednak znana polskiemu czytelnikowi (Bradbury kojarzy nam się raczej z Kronikami Marsjańskimi czy 451 stopni Fahrenheita). Dla mnie to horror w pełnej krasie! Bardzo mroczny, jesienny (październikowy!), niesamowicie działający na wyobraźnię i dotykających najczulszych strun w duszy. Zanim pojawił się Stephen King i jego To wraz z Pennywise'm i grupką przestraszonych dzieciaków, po świecie chodził już Człowiek Ilustrowany, ciągnąc za sobą swój lunapark straszydeł, a trzynastoletni Jim i Will wyślizgiwali się nocami ze swoich domów, by przeżywać prawdziwie chłopięce przygody. Wstrzymajmy się jednak z porównaniami, bo... zdaje się, że grzmi, a "sprzedawca piorunochronów przybył do miasta nieco tylko wyprzedzając burzę".

"Po pierwsze był październik, wyjątkowy miesiąc w życiu chłopca". Chyba jednak ani Jim Nightshade, ani Will Halloway nie spodziewali się, że tego roku klimatyczny, halloweenowy październik odbije piętno na ich beztroskim, szalonym dzieciństwie, które miało skończyć się szybciej, niż by się spodziewali. Nie wskazywała na to nieoczekiwana wizyta sprzedawcy piorunochronów, ani pojawienie się w ich mieście tajemniczego lunaparku. Nie przewidział tego również Charles Halloway, miejscowy bibliotekarz i ojciec Willa, który podpatrywał chłopców, tęskniąc skrycie za młodością. A jednak na ich spotkanie wyszli (wypełzli jak spod ziemi)... jesienni ludzie. Dziwolągi i strachy, labirynt szklanych luster, Pyłowa Wiedźma. Pan Dark i pan Cooger, właściciele lunaparku, który pewnej październikowej nocy zawitał do miasta. I... karuzela. Chcecie przejechać się na karuzeli? Nawet jeśli z kolorowych kucyków zdarła się farba, a upiorna muzyka płynie chyba... wstecz? Naprawdę chcecie?

Ray Bradbury zabiera nas nie tylko w październikowe ciemności kryjące się za ogrodzeniem piekielnego wesołego miasteczka, ale i w samo serce magicznego chłopięcego świata. Przygodowe powieści, kieszenie pełne skarbów, wyścigi i nocne wyprawy. Jakiś potwór tu nadchodzi pełen jest porywów, emocji i błysków. "Woni lukrecji i cukrowej waty". Nerwów i grozy. Bo oto ktoś chciał przechytrzyć śmierć i czas. Oto druga strona przedstawienia, którego uczestnikami stają się młodzi chłopcy oraz jeden starszy mężczyzna. Cała książka przesiąknięta jest fantastycznymi motywami jak z koszmaru, ale i bolesną powagą jawy. Opisy mrożą krew w żyłach i przyznaję, że choć Jakiś potwór tu nadchodzi przypomina powieść dla młodzieży, porządnie się jej przestraszyłam (a o to wcale niełatwo, nawet wśród stricte horrorowych pozycji). Przy tym to znakomity obraz młodości, przemijania i prób poskromienia upływającego czasu. Odtąd to jedna z najbardziej wyjątkowych książek mojego życia.

***  
Bradbury Ray, Jakiś potwór tu nadchodzi, tłum. Paulina Braiter-Ziemkiewicz, Wydawnictwo Vis-à-vis Etiuda, Kraków 2009, s. 272.


Książkę przeczytałam w ramach wyzwania:

Zajrzyj również tu:

0 komentarze