Świadek | Robert Rient
Wiem, że przyjdą, a z nimi śmierć.
Wszystkim, którzy odchodzą od prawdy,
zajmą się w pewnym momencie demony,
czekam na nie."
Świadkowie Jehowy. Takie mam wspomnienia... Dwie panie w czarnych płaszczach stukające do drzwi. W domu mówiło się jedno: "Jehowe, nie otwieraj". Wiadomo. Na moich pierwszych koloniach poznałam dziewczynę, która była "Jehową". Lubiłyśmy się, chociaż wydawała się wycofana; układałyśmy razem piosenki. W liście po wakacjach wysłała mi ulotki religijne. Nie pamiętam, która z nas pierwsza zerwała kontakt. I tyle. Świadkowie Jehowy zawsze byli dla mnie enigmatyczną organizacją. Sektą, która działa jawnie, tuż na naszych oczach. Ja, wierząca i praktykująca katoliczka, nigdy nie mogłam pojąć, jak to jest możliwe. I fascynowali mnie i zarazem straszyli.
Robert Rient nikogo nie straszy, chociaż może... odstrasza od samego siebie? Nawet po kilku tygodniach od przeczytania jego książki non-fiction pt. Świadek nie umiem podejść do niej z dystansem. Mało to grzeczne określenie na literackim blogu, ale... wkurza mnie. Okrutnie denerwuje fakt, że spodziewałam się po niej czegoś zupełnie innego. I miałam prawo się spodziewać, ponieważ Dowody na Istnienie przyzwyczaiły mnie do reportaży na poziomie, reportaży konkretnych i atrakcyjnych tematycznie (jak choćby ostatni Zdrowaś Mario, albo te starsze, o których pisałam tu). Mam wrażenie, że Robert Rient uczynił sobie z tej pseudopublikacji o Świadkach Jehowy swoje własne poletko na osobistą spowiedź z przeszłości. Tak oto poznajemy dzieciństwo i młodość chłopaka, który miał problem z własną tożsamością seksualną, dużo imprezował, lubił ludzi, ale nie lubił siebie. Powiedzmy, że podłoże jego problemów stanowiło wychowanie w rodzinie Świadków, chociaż chyba nie do końca, bo jego długie zaangażowanie w działalność organizacji bardzo płynnie przeszło w odcięcie się i szukanie innej drogi. Wygodnie jest mieć na co zrzucić winę.
Dla tych (więc i dla mnie), którzy spodziewają się, że znajdą w Świadku nie tylko pobieżne ciekawostki o wyznawcach Jehowy, ale też coś więcej, czego nie można dowiedzieć się o nich choćby z Wikipedii, książka Rienta może okazać się niesmaczną pomyłką. To typowy pamiętnik chłopca, a później młodego mężczyzny, który zmagał się z depresją i z własnym ja. Nawet kilka ciekawych informacji, wplecionych niczym z przymusu (jakby książka musiała wpasować się w temat i spełnić podstawowe wymogi gatunku), nie zrekompensuje mi męki wgłębiania się w osobistą historię autora. Nie trafiła do mnie również pokręcona forma, w której narrator raz jest Łukaszem, raz Robertem. Ekshibicjonistyczny, pretensjonalny pamiętnik o trudnym dorastaniu, który mógłby napisać co trzeci zagubiony nastolatek na fali buzujących hormonów. I wcale niekoniecznie Świadek Jehowy.
Dla tych (więc i dla mnie), którzy spodziewają się, że znajdą w Świadku nie tylko pobieżne ciekawostki o wyznawcach Jehowy, ale też coś więcej, czego nie można dowiedzieć się o nich choćby z Wikipedii, książka Rienta może okazać się niesmaczną pomyłką. To typowy pamiętnik chłopca, a później młodego mężczyzny, który zmagał się z depresją i z własnym ja. Nawet kilka ciekawych informacji, wplecionych niczym z przymusu (jakby książka musiała wpasować się w temat i spełnić podstawowe wymogi gatunku), nie zrekompensuje mi męki wgłębiania się w osobistą historię autora. Nie trafiła do mnie również pokręcona forma, w której narrator raz jest Łukaszem, raz Robertem. Ekshibicjonistyczny, pretensjonalny pamiętnik o trudnym dorastaniu, który mógłby napisać co trzeci zagubiony nastolatek na fali buzujących hormonów. I wcale niekoniecznie Świadek Jehowy.
Rient Robert, Świadek, Wydawnictwo Dowody na Istnienie, Warszawa 2015, s. 180.
Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania czytelniczego 2019
(kategoria: biografia kontrowersyjnej osoby)
0 komentarze