Nawiedzony dom na wzgórzu | Shirley Jackson
to, co stało za nimi, postanowiło wedrzeć się
do środka samo."
Podobno czytelnicy Shirley Jackson dzielą się na fanów Nawiedzonego domu na wzgórzu oraz tych z przeciwnego obozu, którzy wybierają Zawsze mieszkałyśmy w zamku. Nie wiem, na ile większa sympatia do jednego, albo drugiego dzieła jest powodowana kolejnością, z jaką zabieramy się za czytanie książek Jackson — u mnie chyba nie miało to znaczenia. Chociaż przyznaję, że zaczęłam od Zawsze mieszkałyśmy w zamku i to ona zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Okazała się nietuzinkowa i zupełnie inna niż się spodziewałam. Od Nawiedzonego domu oczekiwałam wiele, ale też miałam wrażenie, że ta historia niczym mnie nie może zaskoczyć. Typowa opowieść o nawiedzonym domu, którą znałam już z doskonałego filmu The Haunting z 1963 roku (a którą dodatkowo spaczył najnowszy netflixowy serial). Tu uratować mógł ją jedynie nastrój i literacki kunszt autorki.
Zarówno w Nawiedzonym domu, jak i w Zawsze mieszkałyśmy w zamku na prowadzenie wychodzi szczególne zamiłowanie Jackson do psychologicznych portretów kobiet. Do dziwnych, paranoicznych postaci, które przyciągają uwagę nie mniej niż sam element potencjalnej grozy. W Nawiedzonym domu tej grozy jest w istocie więcej, bo to na niej opiera się cała fabuła. Do Domu na Wzgórzu, z którego istnieniem związana jest straszna historia rodzinna, na zaproszenie doktora Montaque, przyjeżdżają Eleanor, Theodora oraz Luke — wybrani do nietypowego eksperymentu mającego sprawdzić, czy w tym mrocznym, opuszczonym domu dochodzi do zjawisk paranormalnych. Z początku na gości czekają wyłącznie niegroźne przeciągi, mylenie drzwi, a także oziębłość pani Dudley zajmującej się domem za dnia. Jednak z czasem dom decyduje się do nich przemówić. Niewyjaśnione odgłosy, napisy na ścianach, krew w garderobie. I zakończenie, które daje do wiwatu tym, którzy wątpili w horrorowość całej opowieści.
Nawiedzony dom na wzgórzu Shirley Jackson to klasyka gotyckiej powieści grozy i nie odmawiam jej charakterystycznych cech oraz niesamowitego klimatu. Poza tym dużo w niej łagodnego wariactwa, ujawniającego się głównie w relacji dwóch młodych kobiet. Dużo infantylnych dialogów, biernego oczekiwania, ale i przemilczanego strachu. Postacie męskie są tu raczej tylko tłem — to kobiety nadają takt i żywo uczestniczą w całej zabawie. Czego zatem zabrakło? Przez większość książki ziało bynajmniej nie grozą, a lekką nudą. Dopiero na koniec atmosfera nieco się zagęściła, by doprowadzić do niezłego meritum. Podsumuję to krótko: brawo za postać Eleanor!
Jackson Shirley, Nawiedzony dom na wzgórzu, przeł. Maria Streszewska-Hallab, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo 2018, s. 304.
Książkę przeczytałam w ramach Wyzwania czytelniczego 2019
(kategoria: książka należąca do klasyki, której jeszcze nigdy nie czytałaś/eś) oraz Czytamy klasykę.
0 komentarze