facebook instagram Goodreads
Obsługiwane przez usługę Blogger.
  • Spis treści
  • Jeśli szukasz...
    • Przestrzeni faktu
      • literatura faktu
      • Podróżnicze
      • popularnonaukowe
        • Antropologia sądowa
      • Reportaż
      • Wyprawy & odkrycia
    • Przestrzeni grozy
      • Horror
      • Thriller
      • kryminał
    • Przestrzeni dla dzieci
      • Albo młodzieży
    • FANTASTYKI
      • Literatura fantasy
      • sci-fi
    • Klasyki
    • ♦ Magii na Przestrzeniach ♦
    • Pięknego wydania...
      • Komiksy
      • Picturebooki nie tylko dla dzieci
    • Wyjątkowej prozy
  • Na dokładkę
    • Audiobooki
    • Luźne wpisy
    • * Mój dawny blog *
    • Starocie na Przestrzeniach
    • Wyzwania czytelnicze
      • 2025
      • Archiwalne
  • Serie
    • Dla dzieci i młodzieży
      • Strachociny
    • Reporterskie / podróżnicze
      • Amerykańska
      • Orient Express
      • Reportaż Czarnego
      • Seria podróżnicza Wyd. Poznańskiego
      • Seria reporterska Wyd. Poznańskiego
    • Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
    • Serie sci-fi i fantasy
      • Wehikuł czasu
      • Wiedźmin
  • O mnie
  • Kontakt

Przestrzenie tekstu

"Pewne jest, że miejsce to pozostaje pod wpływem
czarodziejskich mocy."


Mroczne gotyckie opowieści o sennych dolinach, starych zamkach i duchach czyhających na rozstaju dróg. Washington Irving w swoich trzech krótkich historyjkach zmieścił niesamowity klimat upiornych legend. Jeździec bez głowy, Rip Van Winkle oraz Upiorny narzeczony to kwintesencja dziewiętnastowiecznej literatury grozy, w której pierwsze skrzypce grają tajemnicza atmosfera, baśniowość, a także umiejętności literackie. Typowe straszenie jest kwestią drugorzędną i zawiodą się ci, którzy szukają u Irvinga modelowego horroru. Dobrym skojarzeniem jest nuta fantazyjnej groteski, którą zaobserwował oraz oddał w swojej luźno opartej na tekście filmowej adaptacji Jeźdźca bez głowy Tim Burton. 

"Można by pomyśleć, że tego, kto ściga się z goblinami, czekają raczej przykrości". Trzy zestawione teksty Washingtona Irvinga przywodzą na myśl stare legendy opowiadane przed snem, w których jawa miesza się ze światem strachów i dziwów. Każde z nich ma swój osobliwy klimat, każde opisuje inne wydarzenia. Mamy wiejskiego nauczyciela Ichaboda Crane'a, który uwielbia historie o duchach, a w jego stronach od lat szepcze się o widmowym Jeźdźcu bez głowy. Mamy Ripa Van Winkle'a, który uciekając przed obowiązkami, wyrusza w góry Catskills, gdzie jego los odwróci się na zawsze. Wreszcie towarzyszymy baronowi czekającemu wraz z zaproszonymi na ucztę gośćmi na młodego hrabię — przyszłego narzeczonego swojej córki. 

Z tymi krótkimi opowiadaniami Washingtona Irvinga śmiało można spędzić jeden z jesiennych wieczorów. Unoszący się w powietrzu nastrój tajemnicy i niesamowitości, intrygujące wydarzenia, barwne opisy, mroczne dramaty bohaterów. Niesamowite, jak w tak krótkich formach można zawrzeć tyle obrazowych oraz inspirujących motywów. 

***
Irving Washington, Jeździec bez głowy i inne opowiadania, tłum. Mira Czarnecka, Wydawnictwo Nowa Baśń, Poznań 2022, s. 128.

09:19 1 comments

"Odpychają i fascynują, a ich zupełnie zwyczajny wygląd 
maskuje grozę wpisaną w ich powstanie." 

"Przychodzą do nas w Halloween i chcą zobaczyć tę książkę. Nie po to istnieje nasza biblioteka, na litość boską...". Książki antropodermiczne, czyli książki oprawione w... ludzką skórę. Dzięki nietypowej i może odrobinę upiornej pasji, która w zasadzie stała się jej pracą — bibliotekarka medyczna Megan Rosenbloom przenosi nas w mroczne zakamarki medycyny i introligatorstwa. Zabiera do światowych bibliotek, które w swoich zbiorach przechowują okazy, o których istnieniu być może wielu z nas nie miało pojęcia. Makabryczne białe kruki kolekcjonerów, czy może namacalne efekty nieetycznych praktyk? Wygląda na to, że niełatwo trafić na autentyczną oprawę z ludzkiej skóry, ponieważ połowa książek zbadanych w przeciągu pięciu lat przez autorkę publikacji Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę okazała się zwykłymi fałszywkami. Z tymi zaś, które rzeczywiście zostały uznane jako książki antropodermiczne wiążą się rozmaite, na ogół nieprzyjemne historie.

Skoro bibliotekarze, antykwariusze, czy kolekcjonerzy gromadzą książki z powodu różnych ich atrybutów, niekoniecznie związanych z samą treścią, zainteresowanie tą nieczęsto spotykaną, choć kontrowersyjną formą introligatorstwa, jaką jest oprawa z ludzkiej skóry, nie powinno nikogo dziwić. I na tym polu nietrudno o próby fałszerstw, czy podejrzane motywy samego powstania takiego kuriozum. Megan Rosenbloom przytacza nam wyniki swoich poszukiwań, łącznie z historiami ludzi, których skóry po śmierci posłużyły za oprawę książek (dodam, że pisanie o tym budzi we mnie pewien dyskomfort).

Osobom, którym nie przeszkadza taka makabryczna tematyka, jak i tym zainteresowanym ciemną stroną historii medycyny książka Megan Rosenbloom powinna przypaść do gustu.
Dużo zebranego materiału, kilka wątków osobistych, elementy szokujące, ale również te zwyczajnie niesmaczne. Nieznana tożsamość pacjentów, których skórę wykorzystano do stworzenia opraw książek (w odróżnieniu od znajomości nazwisk szanowanych lekarzy), samo wystawianie takich eksponatów, albo szczycenie się ich posiadaniem — to wszystko budzi we mnie osobisty sprzeciw, i choć siadałam do Mrocznych archiwów żywo nimi zaintrygowana, wraz z postępem czytania moje zainteresowanie tematem (przecinane co najwyżej zdegustowaniem) powoli znikało. Zastanawiam się, w jaki sposób autorka podtrzymuje w sobie tę pasję i co wpływa na jej potrzebę znalezienia jak największej ilości książek oprawionych w ludzką skórę. 


***
Rosenbloom Megan, Mroczne archiwa. Śledztwo w poszukiwaniu książek oprawionych w ludzką skórę, tłum. Agnieszka Sobolewska, Wydawnictwo Znak, Warszawa 2021, s. 320.

10:10 No comments

"(...) dookoła siebie spostrzegamy tylko to, co w nas tkwi, 
niezwykłe rzeczy zaś przytrafiają się nam 
tylko w niezwykłym nastroju."


Jak wielka to przyjemność czytać o duchach i zjawach — i to w klasycznym wydaniu! Jednak tytuł zbioru opowiadań, wśród których znalazły się dzieła Oskara Wilde'a, Abrahama Merrita, czy Margaret Oliphant, ani chwili nie powinien Was zwodzić. Letniej atmosfery jest tutaj jak na lekarstwo, za to duchów... o tak, duchów nie zabraknie. Dlatego antologię Wakacje wśród duchów można śmiało (albo z lekkim przestrachem, w końcu to opowiadania grozy) czytać o dowolniej porze roku, zaś jesień zdaje się do tego najbardziej odpowiednia. Wstąpcie zatem za próg domostwa Canterville Chase, zapuśćcie się w okolice starego kurhanu w Pallinghurst Barrow, albo zajrzyjcie późnym popołudniem w pewne tajemnicze biblioteczne okno. Nastrój niepokoju nie odstąpi Was aż do końca. 

O pewnym nieszczęśliwym duchu, którego nikt się nie boi. O zbrodniach dokonanych z osobliwych pobudek. Enigmatycznych widmowych krainach, dziwnej opowieści starej piastunki. Leśnych zjawach i pojawiających się znikąd... małych rączkach. Każde z opowiadań ma swój niepowtarzalny klimat, nie zawsze jednak jest on na tyle mroczny, by rzeczywiście przestraszyć czytelnika. Tak Duch z Canterville, czy Zbrodnia Lorda Arthura Saville'a (oba autorstwa Oskara Wilde'a) będą trochę bawić, z kolei Leśne kobiety Abrahama Merrita mogą nas nieco zaniepokoić, choć w zupełnie innym kontekście niż robią to konwencjonalne historie o duchach. Zaś na przykład Podnieść martwych z grobu Margaret Oliphant to pokaźne objętościowo dziełko godne osobnego wydania. Warto zaznaczyć, że wiele z tych opowiadań łączy aspekt przyrodniczy. 

Trudno nie docenić Wakacji wśród duchów pod kątem kunsztu literackiego. Każdy z autorów to mistrz pióra i straszy na swój specyficzny sposób. Wiadomo, że nie wszystkie opowiadania mnie porwały, jednak delektowałam się nimi niespiesznie przez całe tegoroczne lato. Jeśli przygotujecie się na grozę w klasycznym wydaniu, teksty tych mniej lub bardziej znanych pisarzy z pewnością zrobią na Was wrażenie. I pamiętajcie: "Nigdy nie należy łączyć opium i upiorów". Upiory zdecydowanie wystarczą. 

***
Wakacje wśród duchów. Antologia opowiadań o duchach
, tłum. Jerzy Łoziński, Janusz Ochab
, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2021, s. 568.

09:14 No comments

"Wszyscy robimy, co możemy, 
i to musi wystarczyć... a nawet jeśli nie wystarczy, 
i tak musi wystarczyć."

Kiedy dotyka jakiegoś człowieka, widzi jego przeszłość i przyszłość. Nie wszystko. Istotne, bądź mniej ważne szczegóły. To, czego nie udaje mu się dostrzec, skrywa się w martwej strefie. John Smith ma niezwykłą umiejętność, którą jego matka nazwałaby darem, on sam zaś — przekleństwem. Zresztą, wszystko, co przytrafiło się Johnny'emu Smithowi w pewien jesienny wieczór, można uznać za wynik działania złego fatum. Przed lekturą Martwej strefy Stephena Kinga nieszczególnie byłam przekonana do oparcia całej fabuły o motyw jasnowidztwa, chociaż nie stronię od wątków parapsychicznych w literaturze (u Kinga to w końcu nic nowego). Wiedziałam również, że to nie będzie horror w pełnej krasie i rzeczywiście dostałam coś na kształt mieszanki dramatu z thrillerem. Jednak nie można odmówić Martwej strefie sporej dawki grozy, zaś historia głównego bohatera nie tylko mnie wciągnęła, ale również mocno poruszyła. 

"Nigdy nic nie tracimy, Saro. Nic, czego nie można odzyskać". W małym miasteczku Cleaves Mills, lubiany przez uczniów młody nauczyciel angielskiego, Johnny Smith, wiedzie szczęśliwe, ułożone życie. Jest ostatni dzień października 1970 roku. Johnny wybiera się ze swoją dziewczyną Sarą na jarmark. Sam wieczór  nie wróży niczego złego, chociaż w pewnym momencie, gdy zakochani decydują się przystanąć przy kole fortuny, zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy. Tego wieczoru Johnny ulega wypadkowi samochodowemu i zapada w śpiączkę. Kiedy budzi się po pięciu latach, odkrywa w sobie pewną szczególną zdolność. Nieoczekiwany dar jasnowidztwa raczej nie przyniesie mu niczego dobrego. 

Martwa strefa to prawdziwie smutna historia utraconej miłości, zmarnowanego życia, a może nawet... zaprzepaszczonego daru. Z drugiej strony fabuła książki naprawdę intryguje, a nastrój tajemnicy i niepokoju utrzymuje się od początku do końca. Mimo często niespiesznej akcji, wielu wątków obyczajowych, jak i... wzruszających momentów, Martwa strefa straszy w osobliwy sposób. To właśnie jest ta cudowna cecha powieści Kinga. Misternie wpleciona groza w z pozoru zupełnie zwyczajne wydarzenia. Martwa strefa roi się od kingowych smaczków i zdecydowanie zasługuje na równie mocne pochwały, jakie zbierają zwykle sztandarowe dzieła mistrza. Dla mnie to była naprawdę wyjątkowa powieść. 

***
King Stephen, Martwa strefa, tłum. Krzysztof Sokołowski, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka, Warszawa 2021, s. 480.
10:59 No comments
"Jeśli duchy mają kolor, jest to kolor
sierpniowej burzy, która za chwilę wybuchnie."


Człowiek z aparatem fotograficznym, mężczyzna z bronią. Śmiercionośny deszcz i chmura spełniająca życzenia. Gdybym miała opisać klimat tekstów Joego Hilla, dziwna pogoda byłaby w istocie trafnym określeniem. Jest tu sporo o zjawiskach pogodowych, ale i metaforycznie bywa dość burzliwie, nerwowo, niepewnie i kapryśnie. Bywa strasznie i surrealistycznie. A nawet sentymentalnie. Przede wszystkim jednak jest bardzo nierówno, choć to właśnie domena zbiorów opowiadań. Joe Hill ma swój specyficzny, świetnie wypracowany styl, nie można odmówić mu również niezwykłej wyobraźni. Cztery opowiadania zamieszczone w zbiorze Dziwna pogoda zdają się być dopracowane pod każdym względem i naprawdę robią duże wrażenie. Czy jest to jednak zawsze... dobre wrażenie, to już sprawa indywidualna. 

Zdjęcie niesie ze sobą atmosferę upalnego amerykańskiego lata, jak i pewną dawkę szczególnej grozy. Dzieciaka, który pomaga swojej dawnej opiekunce, prześladuje dziwny facet z jeszcze dziwniejszym aparatem fotograficznym. W Naładowanym pojawia się wiele z początku niepowiązanych historii, które łączy jeden istotny motyw — broń palna. Wniebowzięty zaskakuje wątkiem science fiction. Główny bohater po awarii samolotu ląduje na... chmurze. Z kolei Deszcz sprowadza prawdziwy morderczy deszcz w postaci ostrych kolców spadających z nieba. 

Dziwna była ta Dziwna pogoda. Zaczęła się doskonale, skończyła — dla mnie, rzecz jasna — kompletnym fiaskiem. Od pewnego momentu z coraz większym zażenowaniem i zniesmaczeniem brnęłam przez kolejne strony i choć zdaję sobie sprawę, że zbiory opowiadań rządzą się swoimi prawami, trudno było mi uwierzyć, że tak dobry początek przyniósł tak słaby finisz. Wchodząc w szczegóły, dwa pierwsze opowiadania były bardzo dobre, trzecie dostateczne, jednak ostatnie przeważyło szalę goryczy. Nie ujmuję Joemu Hillowi pomysłowości i rewelacyjnego warsztatu. Przesłania każdego opowiadania również były bardzo mocne i błyskotliwe. Do tego autor, jak sam przyznał w posłowiu, zostawił czytelnikowi samo "mięso", pominął zbędne lanie wody. Każdy szczegół każdego tekstu zdaje się tutaj znaczący i potrzebny. Kwestią sporną może być wyłącznie to, co się komu podoba. Dla mnie niektóre rzeczy były nie do zaakceptowania, albo zwyczajnie okazały się nie w moim guście. 

***
Hill Joe, Dziwna pogoda,
tłum. Marta Guzowska, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2018, s. 510.
12:36 3 comments

"Gdyby nie pani, wyjechałbym stąd dawno do Włoch i Grecji,
a może jeszcze dalej. Zaoszczędziła mi pani tylu wędrówek."


Posiadłość Manderley. Rebeka. Zamknięte pokoje z widokiem na morze, domek przy plaży, zarośnięte ścieżki. Podwieczorki z herbatą. Mrok i zieleń. Dałam się temu kompletnie oczarować. Wciąż jeszcze siedzą mi w głowie te wszystkie obrazy i wydarzenia. Postaci jak żywe przechadzają się po ciemnym ogrodzie. Rebeka fascynuje i porywa. Książka autorstwa Daphne du Maurier zawiera w sobie najlepsze cechy powieści gotyckiej, a przy tym okazuje się niezgorszym kryminałem. Pełna tajemnic i niepokoju, przyciąga czytelnika niesamowitą atmosferą, ale także lekkością pióra autorki, barwnymi opisami Manderley, jak i emocjonalną narracją głównej bohaterki. 

Maxim de Winter podczas pobytu w Monte Carlo poznaje znacznie młodszą od siebie, skromną dziewczynę. Bardzo szybko decyduje się jej oświadczyć, a po krótkiej podróży poślubnej zabiera nową panią de Winter do swojej okazałej posiadłości Manderley. Dziewczynie ciężko odnaleźć się w obcej roli i onieśmielającym miejscu. Nie ułatwia jej tego wspomnienie poprzedniej żony Maxima — Rebeki, która zginęła w tajemniczych okolicznościach. Widmo jej osoby zdaje się być wciąż obecne w całym domu, a Maxim zachowuje się coraz bardziej osobliwie. 

"Barwy, zapachy i dźwięki, deszcz i szmer fal, nawet jesienne mgły i zapach przypływu. To są wspomnienia z Manderley". I ja je czuję, nadal urzeczona powieścią. Majaczy mi się jakaś filmowa adaptacja z 1940 roku w reżyserii Alfreda Hitchcocka, którą być może już kiedyś oglądałam, a teraz chętnie skonfrontuję z książką. Nie chcę jeszcze opuszczać Manderley. Ta ponura, groźna atmosfera. To czające się wszędzie szaleństwo. Te wszystkie sekrety, wściekłość i... miłość. Niezależnie, czy spodziewacie się spotkać ducha starego domostwa, czy interesuje Was raczej psychologiczna strona wydarzeń, pozwólcie się zwieść Rebece.  

***
Du Maurier Daphne, Rebeka,
tłum. Eleonora Romanowicz-Podoska, Wydawnictwo Albatros, Warszawa 2021, s. 446 (po raz pierwszy wydania w 1938 roku).

15:35 No comments

"W całej Ameryce Południowej nie ma drugiego takiego miejsca;
blisko półtora tysiąca kilometrów błotnistego wybrzeża, 
przechodzącego w moczary, gęstą puszczę (...) w pasma prastarych gór (...) 
Człowiek nigdy nie wziął tej ziemi w posiadanie."


Największe mrówki, jaguary, węże dusiciele, chmary insektów. Tysiące rzek. To również stąd płynęły opowieści o mitycznym Eldorado. Miejsca, do których niełatwo się dostać, gdzie nie ma naturalnych portów ani kolei. Dziki skraj Ameryki Południowej skrywa w sobie egzotyczne tajemnice. Gujana, Surinam, Gujana Francuska. To o nich w swoim niespiesznym, ale fascynującym podróżniczym reportażu pisze John Gimlette. Jednak już teraz warto zaznaczyć, że to lektura dla wytrwałych. Dla tych, którzy szukają czegoś więcej niż turystycznych ciekawostek. Dzikie wybrzeże to zarówno historia tych wydawałoby się, że wciąż dzikich terenów, ale i dużo pobocznych opowieści. Trzeba się w nie wsłuchać, rozsmakować. Mi zajęło to naprawdę dużo czasu i już teraz jestem pewna, że kiedyś jeszcze wrócę do książki Gimlette'a. 

"Większość obszaru Gujany (...) nigdy nie widzi słońca", ponieważ aż 80% jej powierzchni pokrywa las. Przecinana licznymi rzekami, skrywa w sobie bogactwo świata przyrody. Potrafi również ukryć wiele innych rzeczy. "Ciężarówki i samoloty, które zgubiły drogę, zwykle nigdy się nie odnajdują". Nic dziwnego, że Jim Jones właśnie tutaj umiejscowił siedzibę swojej sekty Świątynia Ludu, której członkowie w 1978 roku popełnili zbiorowe samobójstwo. Gimlette dużo pisze o niewolnictwie, kolonizacji, Indianach. Z Gujany przenosi się do Surinamu, który przedstawia na przykładzie jego stolicy Paramaribo (pełnym kasyn i prania pieniędzy). Aż w końcu dociera do niezwykłego miejsca, jakim jest Gujana Francuska stanowiąca terytorium Francji. Niegdyś wielka kolonia karna, gdzie zsyłano więźniów. Teraz może się poszczycić słynnym kosmodromem. 

Johna Gimlette'a do podróży po dzikich rejonach Ameryki Południowej zainspirował jego daleki przodek, który odwiedzał te same miejsca. Dzikie wybrzeże to niepowtarzalna reporterska opowieść o krajach, o których nieczęsto się wspomina, a przynajmniej, o których ja sama niewiele wiedziałam. Dobra zarówno pod kątem literackim, jak i informacyjnym. Warto jednak przygotować się na długą przeprawę, niekiedy nużącą i trochę rozwleczoną, ale zapewniającą dużo wrażeń. 

***
Gimlette John, Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej, tłum. Hanna Pustuła-Lewicka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013, s. 524.

09:02 No comments

"Jakby wszystko nas ostrzegało, żeby nie iść dalej. 
Też macie wrażenie, że wampiry nie chcą być odnalezione?"


Jaka to przyjemność poczytać sobie dobrze napisaną, wciągającą książkę z dreszczykiem, nawet jeśli jest przeznaczona dla młodszego odbiorcy. Gniazdo wampirów Justyny Drzewickiej, pierwsza z serii Wakacje z Koszmarkiem, to wakacyjna, horrorowa przygodówka z ciekawą fabułą, barwnymi, sympatycznymi postaciami, jak i pewną mroczną zagadką do rozwiązania. Tajemnicze zniknięcia, bieszczadzkie wampiry, podejrzany sąsiad. Młodzi bohaterowie naprawdę mają co robić na rodzinnym wyjeździe. Jednak mimo czyhającego na nich niebezpieczeństwa i niepokojącej atmosfery, znajdzie się również miejsce na rozrywkę oraz dobry humor. 

Jedenastoletni Kacper i Lena wybierają się z babcią Leny, dziadkiem Kacpra oraz uroczym owczarkiem Maliną dość brzydkim autem o nazwie Koszmarek do jednej z bieszczadzkich miejscowości. O Jaworniku krążą straszne, wampiryczne historie. Z domu, w którym mają zamieszkać urlopowicze, jakiś czas temu w tajemniczych okolicznościach zniknęła para fizyków. Plotki głoszą, że może być to sprawka wampirów, co dzieci przyjmują z niemałym entuzjazmem i postanawiają trochę powęszyć. Nie wiedzą, że dość szybko będą musieli skonfrontować się z czymś na pozór zupełnie nierealnym. A może nawet pomóc komuś wyjść z prawdziwych tarapatów. Dobrze, że mają survivalowy sprzęt Kacpra, wyrozumiałych dziadków, a w ich przygodach towarzyszy im odważny Malina.

Kto by pomyślał, że zacznę czytać literaturę dziecięco-młodzieżową dla własnej przyjemności, a tu proszę — najpierw Strachociny, teraz Gniazdo wampirów, które naprawdę mnie pochłonęło i dało dużo frajdy. To wartościowa, trzymająca w napięciu, klimatyczna książeczka, pełna zewu przygody, powiewu wakacji, rodzinnego ciepła, przyjaźni, pomysłu rodem z fantastyki naukowej, jak i sporej dawki grozy. Na lato jak znalazł. 

***
Drzewicka Justyna, Gniazdo wampirów, Wydawnictwo Dwukropek, Kielce 2023, s. 152.

15:53 No comments

"— Powód jest taki sam dla wszystkich (...) Chcemy umrzeć,
dlatego to robimy. Nie wiedziałeś tego, Garraty? 
Nie wiedziałeś?"


Wielki Marsz jest doskonałym przykładem na to, że Stephen King potrafi stworzyć złożoną i porywającą historię wokół niepozornego, prostego pomysłu. Wygrzebać grozę z miejsca, gdzie jej nie ma. Skonstruować żywe, plastyczne postaci, choćby miały istnieć tylko przez chwilę. Trudno zakwalifikować Wielki Marsz do jakiegoś konkretnego gatunku — trochę w nim dystopii, trochę dreszczowca, dramatu, a nawet i horroru, bo fabuła jest przecież bezwzględnie przerażająca. Przeczytałam gdzieś, że to najlepsza książka, jaką King napisał pod pseudonimem Richard Bachman. Warto wspomnieć, że została wydana w roku 1979, a wizja, jakąś zaserwował autor wydaje się niepokojąco współczesna. 

Stany Zjednoczone. Setka chłopców bierze udział w brutalnych zawodach — morderczym marszu, z którego zwycięsko wyjdzie tylko jeden z nich. Zasady są banalnie proste. Mają maszerować, zachowując prędkość pięciu kilometrów na godzinę. Za każdy postój, upadek lub zwolnienie kroku dostają upomnienie. Po trzecim upomnieniu... giną. Jednym z zawodników jest Ray Garraty i to z jego perspektywy przeżywamy cały marsz, jak i poznajemy innych bohaterów. Strach, potworne zmęczenie, przemoc i wrogość, a z drugiej strony zalążki sympatii, a może nawet przyjaźni sprawiają, że te nieludzkie warunki wydają się być do przyjęcia. Wszystko to w takt owacji mijanych po drodze kibicujących widzów całego show, dla których mordercza walka młodych uczestników jest zwyczajną rozrywką. Jakby nie słyszeli odgłosu strzałów i krzyku, nie widzieli płynącej po drodze krwi.

Z książki aż kipi młodzieńczymi, chłopięcymi emocjami. Zawodnicy mają różne motywacje, chociaż głównym wabikiem jest niebotyczna nagroda pieniężna, którą zdobędzie jeden z nich. Uderza powszechna zgoda na tego typu rozgrywki oraz prestiż całego wydarzenia. Jednak Stephen King wie, w jakie struny uderzyć, żeby zmrozić czytelnika choćby zwykłymi rozmowami, interakcjami bohaterów. Wielki Marsz to prosta lektura, która jest w stanie dostarczyć mocnych wrażeń. Zakończenie z kolei pozostawia pole do własnej interpretacji.

***
King Stephen, Wielki Marsz, tłum. Paweł Korombel, Wydawnictwo Prószyńki i S-ka, Warszawa 2011, s. 264.

10:52 2 comments
"(...) niektóre rzeczy,
a przede wszystkim rzeczy niemożliwe,
są warte, by zaryzykować."

Tajemnicza wyspa, magiczne świece, jedno życzenie, które może się spełnić. Szepczące Drzewo, Morska Jaskinia i... Strażnik Burzy. Catherine Doyle zabiera czytelnika na wyspę Arranmore, pełną niesamowitości, których nie dostrzega się na pierwszy rzut oka. Niepokojący klimat, odwieczna walka dobra ze złem, odważni młodzi bohaterowie. Wyspę Strażnika Burzy na tle innych młodzieżówek fantasy wyróżniają barwny język, mroczna atmosfera i silna koncentracja na wymiarze magiczno-przyrodniczym.

Finn wraz z siostrą Tarą mają spędzić wakacje u dziadka na wyspie. Dla Finna jest to pierwsza wizyta na Arranmore, jednak nie zachęca go ani perspektywa dłuższego przebywania z własną siostrą, ani morska podróż (czego, jak czego, ale wody Finn boi się najbardziej). Chłopak nie zdaje sobie sprawy, że przyjdzie mu w niezwykły sposób pokonać własne lęki, jak i przeżyć największą w życiu przygodę. Szybko zaczyna dostrzegać, że znalazł się w bardzo wyjątkowym miejscu, a fantazyjne świece, które produkuje dziadek mogą... przenosić w czasie. Jednak przede wszystkim poznaje historię Arranmore i samego Strażnika Burzy.

"Fionn, są gorsze rzeczy, których trzeba się lękać.
Życie bez miłości. Ścieżka bez celu. Serce bez odwagi".


Wyspa Strażnika Burzy Catherine Doyle nie jest pierwszą książką dedykowaną młodszemu odbiorcy, która powinna spodobać się również dorosłym. Już na początku łatwo się zorientować, że będziemy mieć do czynienia z pięknie napisaną, porywającą historią, solidnym przygodowym fantasy. Cała koncepcja, atmosfera panująca na wyspie, motyw magicznych świec, ciekawi bohaterowie — to wszystko mocno do mnie przemówiło i chociaż nie wciągnęłam się na tyle, by z niecierpliwością pochłaniać rozdział za rozdziałem, pewne fragmenty pozostaną ze mną długo.

"Wypełniłem swoją głowę przygodą, śmiechem i miłością (...) Twoja głowa wciąż jest bardzo pusta (...) Zacznij ją zapełniać, chłopcze. To jest twoja największa odpowiedzialność. Żyć życiem jak cudem zapierającym dech w piersiach, tak, że gdy zacznie z ciebie uchodzić, wciąż będziesz czuł w sobie szczęśliwą iskrę i błogosławiony sens tego, że śmiałeś się najgłośniej, kochałeś najgłębiej i żyłeś bez lęku...".

***
Doyle Catherine, Wyspa Strażnika Burzy, tłum.  Katarzyna Biegańska, Wydawnictwo Dwukropek, Kielce 2019, s. 320.

07:43 No comments

"Czasem sądzę, że udoskonalamy ten świat,
usuwając wszystko co ludzkie z naszego życia."


Być może mieliście okazję oglądać Inwazję porywaczy ciał z 1956 roku w reżyserii Dona Siegela, czy też kolejne mniej lub bardziej udane adaptacje. Motyw zaczerpnięty z książki Invasion of the Body Snatchers w zasadzie się nie starzeje i wciąż może służyć kolejnym pokoleniom jako inspiracja. Po raz pierwszy wydana w 1955 roku książka Jacka Finneya to genialne w swojej prostocie, lekkie science fiction, będące przykładem na to, że czasem niekoniecznie skomplikowany pomysł, do tego poprawny warsztat literacki zupełnie wystarczają, by powstało dzieło, które pokona upływ czasu. Inwazja przeraża swoim przekazem niczym niezły horror. Mimo mocnego elementu fantastycznego, zdaje się okrutnie rzeczywista. Co powiecie na to, że w waszej piwnicy lęgną się kokony, z których wyklują się ciała będące Waszymi sobowtórami? Co będą chciały z Wami zrobić? Czy Wasze życie jest zagrożone?

Kalifornijskie Mill Valley w hrabstwie Marin. Miejscowego lekarza Milesa Bennella odwiedza dawna przyjaciółka, która twierdzi, że wujek jej kuzynki nie jest tym, kim się wydaje. Mimo że wygląda i zachowuje się jak dotąd, to jednak zaszła w nim jakaś ledwo dostrzegalna, acz istotna zmiana. Podobne spostrzeżenia co do swoich bliskich ma coraz więcej osób. Wszystko to wygląda na zbiorową halucynację, jednak to, co dzieje się w miasteczku okazuje się niepokojąco realne. Pisarz Jack Belicec znajduje w swojej piwnicy ciało, które do złudzenia przypomina... jego samego. Razem z Bennellem starają się rozwikłać tajemnicę i uciec przed poważnym zagrożeniem.

Amerykańskie miasteczko, którego spokój zaburza pojawienie się obcej formy życia, pragnącej dokonać dziwnej podmiany i w rezultacie podbić ziemię. Mimo dość zabawnego tytułu, czy z pozoru niepoważnego motywu, w książce Finneya nie ma miejsca na komizm. Nawet jeśli sytuacje wydają się absurdalne, czytelnik odczuwa niepokój oraz przerażenie towarzyszące bohaterom. Wartka akcja, dobrze zarysowane postaci, spostrzeżenia, które wbijają w fotel. I ta atmosfera! Kokony, opis ciała w piwnicy, spektakularne, niemal filmowe zakończenie. Inwazja porywaczy ciał trzyma w napięciu, zaskakuje i straszy. To napisana z prawdziwym polotem, klimatyczna powieść science fiction, która mimo upływu czasu, nie traci na atrakcyjności, a może nawet na niej zyskuje.

***
Finney Jack, Inwazja porywaczy ciał, tłum. Henryk Makarewicz, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2023, s. 244.

09:21 No comments

"Żeby przeżyć lata dziewięćdziesiąte w Korei,
trzeba było stłumić w sobie odruch dzielenia się jedzeniem."
 
Korea Północna. Czarna dziura na mapie świata. Dosłownie — czarna, ponieważ po tym, jak podupadły elektrownie (od rozpadu Związku Radzieckiego, który wspierał swoją komunistyczną przyjaciółkę tańszą ropą naftową) w nocy nie palą się światła. Może poza Pjongjangiem, dzielnicą pokazową, gdzie przebywała Barbara Demick w czasie swojej podróży do Korei. Światu nie mamy czego zazdrościć, reportaż o tytule będącym zarazem jednym z haseł propagandowych, został wydany w 2010 roku, jednak można wierzyć (i wynieść z posłowia autorki), że od tamtych lat niewiele się zmienia. Demick zakreśla w nim historię Korei Północnej od momentu jej założenia przez Kim Ir Sena (łączącego stalinizm z wybiórczo pojmowanym konfucjanizmem), przez panowanie jego syna Kim Dzongila, aż do lat współczesnych, koncentrując się jednak głównie na okresie upiornych lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w tym najbardziej zmilitaryzowanym kraju, o najmocniej represyjnym reżimie na świecie panował najgorszy głód.

Nocne schadzki zakochanych, bo tylko w ciemności można było chwycić wybrankę za rękę. Szkolenia ideologiczne, wszechobecna propaganda i donosicielstwo. Zakaz posiadania prywatnych aut, dotowana żywność, narzucone fryzury i ubiór. W domu obowiązkowy portret władcy na pustej ścianie. Komunizm pełną gębą. Najgorzej było w latach dziewięćdziesiątych, gdy zaczęły upadać zakłady produkcyjne, zaczęło brakować żywności i pojawił się głód. To właśnie o nim jest tu najwięcej. Ale i o sytuacji chorych, edukacji, podziałach klasowych, obozach pracy, czarnym rynku, śmierciach głodowych oraz o... ucieczkach. To one stają się kwintesencją walki z tym krajem. Moment przejrzenia na oczy bywa trudny. Zwłaszcza dla kogoś, kto przez całe życie wierzył w propagandowy obrazek idyllicznej Korei, jak i w "boski status wodza", nie zdając sobie sprawy, że to złudna otoczka, a obok istnieje zupełnie inny świat.

Reportaż autorki znakomitego Zjadania Buddy to splot opowieści o kilku mieszkańcach Korei Północnej, ludziach, którzy bardzo różnie podchodzili do życia, władzy, czy do wizerunku ich rodzinnej republiki. Mi-ran, Jun-sang, pani Song oraz inni, którzy zdecydowali się opowiedzieć Barbarze Demick swoje historie. Jednak przelanie ich na papier, wtłoczenie w kontekst historyczny, żywe zobrazowanie panujących tam realiów, to olbrzymie pokłady pracy i zaangażowania autorki. Światu nie mamy czego zazdrościć to wybitny, poruszający oraz znakomity literacko reportaż, o którym raczej szybko nie zapomnę.

***
Demick Barbara, Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej
, tłum. Agnieszka Nowakowska, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, s. 368.

07:54 No comments

"Czy mam mu pogratulować, że wreszcie powiedział prawdę?
Czy może raczej przerazić go na śmierć?"


Nie miałam tego szczęścia i nie trafiłam w dzieciństwie na serię książek R.L. Stine'a pt. Gęsia skórka, których pierwsze wydania ukazały się w latach dziewięćdziesiątych. Podobnie było ze Szkołą przy cmentarzu Noli Thacker (piszącej pod pseudonimem Tom B. Stone). Wspomniane cykle to już raczej starocie i wydawać by się mogło, że współczesnych opowieści z dreszczykiem dla młodszych odbiorców (które utrzymałyby podobny oldschoolowy klimat) jest jak na lekarstwo (oczywiście poza genialną polską serią Strachociny Dominika Łuszczyńskiego). Jednak powrót autora Gęsiej skórki w zupełnie nowej, świeżej odsłonie udowadnia, że horrory dla dzieci wciąż mogą robić wrażenie i stanowić świetną rozrywkę — również dla dorosłych シ

Smartwach, który zatrzymuje czas, wydłużająca się skóra (nie pytajcie, przeczytajcie), nawiedzone auto, krzyki z opuszczonego domu, twórcy potworów. Dziecięce lęki i fobie. Dziwne, niecodzienne historie, które przydarzają się młodym bohaterom mogą naprawdę napędzić strachu. Czy pomyślelibyście, że można bać się zwyczajnej dziury w ziemi, albo... książki? Wierzcie mi, że tak.

R.L. Stine stworzył niezwykle błyskotliwe, momentami zabawne opowiadania, które w istocie wywołują prawdziwy dreszczyk grozy (a nawet gęsią skórkę!). Znakomity styl, proste koncepcje, efektowne i przerażające puenty. Autor udowadnia, że właśnie te najprostsze pomysły, które czasem podsuwa samo życie, okazują się wręcz idealne na opowiedzenie jakiejś strasznej historii. Każde z opowiadań w zbiorze Dreszczowce mogłoby stanowić motyw przewodni niejednego filmu, czy nawet całej książki. Dla mnie R.L. Stine to taki Stephen King dla najmłodszych. Pożarłam Dreszczowce w dwa wieczory i jestem nimi zachwycona. Nie ma tu lepszego, czy gorszego tekstu. W każdą opowieść wchodzi się na całego, a potem... na całego boi. I kiwa głową dla talentu autora. Nie mogę się doczekać, aż Najmniejszy będzie mógł sam (najlepiej z latarką i pod kocem) poczytać Dreszczowce, jak i Gęsią skórkę. Szykują Mu się niezapomniane przeżycia!

***
Stine R.L., Dreszczowce. Nowe historie mistrza strasznych opowieści
, tłum. Paulina Zaborek, il. Marcin Minor
, Wydawnictwo Kropka, Warszawa 2025, s. 248.



Miałam to szczęście, że mogłam przeczytać Dreszczowce
jeszcze przed premierą. Za tę niesamowitą horrorową przygodę

dziękuję wydawnictwu:



15:14 No comments

"Jak zdołałeś ocalić wszystkich towarzyszy?
Bóg wie. On był tam z tobą w antarktycznej ciszy."
~ Hugh de Lautour

Ten fragment wiersza o  Erneście Shackletonie przeszywa na wskroś. Godne podziwu postępowanie oraz przywództwo jednego z najsłynniejszych badaczy, podróżników i odkrywców przełomu XIX i XX wieku fascynowało wielu. "Jak to ujął jeden z polarników: Jeśli chodzi o dowodzenie wyprawą badawczą, dajcie mi Scotta; jeśli chcesz, żeby wyprawa przebiegła szybko i sprawnie — Amundsena, ale jeśli jesteś w beznadziejnym położeniu, w sytuacji bez wyjścia, padnij na kolana i módl się o Shackletona". W zasadzie połowa książki Biała ciemność Davida Granna jest o Shackletonie, chociaż to hołd dla innego, współczesnego nam odkrywcy — Henry'ego Worsleya, potomka Franka Worsleya (dowódcy statku Shackletona). Zainspirowany dokonaniami słynnego podróżnika, Henry postanawia dokonać tego, co nie udało się jego autorytetowi. Mianowicie... przejść przez Antarktydę.

W trudnych chwilach zadawał sobie zawsze jedno pytanie: "Co zrobiłby Shacks?"
Kiedy jego wojskowa kariera jako brytyjskiego oficera staje w miejscu, Henry Worsley, gnany marzeniami i wzrastającą fascynacją postacią sir Ernesta Shackletona, decyduje się ruszyć śladami swojego bohatera. W ten sposób wraz z Willem Gowem (wnukiem brata Shackletona) oraz Henry'm Adamsem (praprawnukiem Jamesa Boyda Adamsa, drugiego oficera na wyprawie Nimroda z 1908 roku, na której J. B. Adams płynął z Shackletonem) w 2008 roku przechodzą przez Antarktydę, osiągając tym samym zamierzony cel. Siedem lat później Henry zdecyduje się na swoją ostatnią, tym razem samotną wyprawę, którą będzie relacjonował w przekazach radiowych.

Przepełniona fotografiami z wypraw zarówno Shackletona, jak i Worsleya, książka Davida Granna to bardzo udana, ale wyjątkowo zwięzła i w moim odczuciu zdecydowanie za krótka reportażowa pozycja, która aż prosi się o jakieś rozwinięcie. Autora znam ze Sprawy Wagera, gdzie zachwycił mnie swoim literackim polotem oraz wiedzą. Tutaj czegoś mi zabrakło. Odniosłam wrażenie, że książka została napisana "po łebkach", albo umyślnie miała mieć charakter czysto informacyjny. Znakomicie jednak przybliża życie i dokonania Henry'ego Worsleya, którego sama dotąd nie znałam, oraz sir Ernesta Shackletona. Z pewnością trafi do osób pragnących poznać ciekawych odkrywców, jak i liznąć atmosferę z wypraw polarnych. Jeśli ktoś chciałby pogłębić temat, zachęcam do lektury Niezłomnego. Legendarnej wyprawy Shackletona i statku Endurance na Antarktydę.

***
Grann David, Biała ciemność, tłum. Dominika Cieśla-Szymańska, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2021, s. 208.

09:30 No comments

Bardzo lubię planować. Naprawdę. Jednocześnie mam dziwną uciechę z... porzucania i modyfikowania własnych planów. I chyba od dawna nie widzę już nic w tym złego (oczywiście w sferze książkowej, bo zawodowo, czy w życiu osobistym to zupełnie inna sprawa). Za to radość z realizacji choćby ułamka zamierzeń jest warta wszelkich postanowień. Dlatego w tym roku też mam pewne czytelnicze plano-marzenia. Głównie dotyczą książek, które od dawna już czekają na przeczytanie. Tak jest na pewno z Karolem Darwinem, Starym Ekspresem Patagońskim, W poszukiwaniu granic Ameryki, czy z Zaginionym miastem boga małp. Otóż tak, w tym roku ponownie stawiam na książki o wielkich wyprawach i odkryciach, literaturę historyczno-podróżniczą, ale i na wyjątkową prozę (bardzo chcę po raz drugi przeczytać Sen o okapi, bo to taka kojąca, wzruszająca powieść — może tym razem coś o niej napiszę).

Na pewno chcę czytać więcej science fiction. Poprzedni rok był pod tym względem marny, a przecież bardzo lubię ten gatunek (myślę tu przede wszystkim o dziełach Stanisława Lema, czy Philipa K. Dicka). Marzę także, by w końcu wziąć się za książki Roberta McCammona, bo nowości przybywa, a ja utknęłam gdzieś na początku Magicznych lat. Podobnie z Danem Simmonsem.

Czas pokaże, czy uda mi się cokolwiek zrealizować, jednak jeśli nawet nie przeczytam większości tytułów "z listy", to będę szczęśliwa z każdej chwili z książką. Tego i Wam życzę w nowym roku. Radości z czytania i realizacji czytelniczych marzeń.

09:39 3 comments

 
W tym roku trochę nietypowo, bo jeszcze przed Świętami i do tego już z podsumowaniem roku. Pomyślałam, że tym razem nie ma na co czekać. W nadchodzącym tygodniu nie spodziewam się szczególnie spektakularnych czytelniczych postępów ツ Trzeba w końcu przyznać się przed samą sobą i przed Wami, że jeśli chodzi o ilość przeczytanych książek, rok 2024 był najsłabszym od 12 lat (czyli od chwili założenia bloga Przestrzeni). Jeszcze nigdy nie porzuciłam czytania tak wielu książek. Pewnie również stąd ten wynik. Wcale się tym nie gryzę, żałuję jedynie straconego czasu na te nietrafione tytuły. 
 
W 2024 roku przeczytałam 25 książek, w tym kilka naprawdę wyjątkowych. Nie o wszystkich udało mi się napisać, ale też nie o wszystkich... chciałam pisać. Książką roku na pewno jest dla mnie Była sobie rzeka Diane Setterfield. Ujęła mnie z zupełnie innej strony niż Trzynasta opowieść. Piękna, ważna, wartościowa. Może kiedyś odważę się na recenzję.

Inne cudowne lektury:





Z kolei czytelniczym rozczarowaniem tego roku był dla mnie (nieoczekiwanie!) Harry Angel Williama Hjortsberga. No nie, to nie było dobre. Myślę, że brzydko się zestarzało. Może kiedyś ta historia robiła wrażenie (film na mnie zrobił), teraz okazała się nieprzyjemną wydmuszką, do tego płytką literacko.

Moim osobistym czytelniczym osiągnięciem (wstyd przyznać, ale...) było przeczytanie Hobbita J.R.R. Tolkiena. Czytałam go sobie "na raty", wieczorami po kilka stron, by się delektować, koić po ciężkich dniach. Żałuję, że tak to rozwlekłam, ale z wielką chęcią sięgnę w nadchodzącym roku po Władcę Pierścieni. Nareszcie. To taki mój wyrzut sumienia, podobnie jak Diuna.

W tym roku postawiłam głównie na reportaże i literaturę faktu. Bardzo zaniedbałam np. science fiction (wpadł tylko Philip K. Dick z Blade Runnerem) i literaturę grozy. 

Tak prezentowały się moje tegoroczne wybory pod kątem gatunku:


Może mijający rok nie do końca sprzyjał długiemu czytaniu, może miałam głowę zaprzątniętą innymi sprawami. Może nie dokonałam niczego przełomowego, wycofałam znacznie z wielu aktywności, w  tym z przestrzeniowych social mediów. W zasadzie mam wrażenie, że tego roku w ogóle nie było — tak szybko minął. Jednak każda przeczytana książka to mała historia jakiegoś fragmentu mojego życia. Nimi również znaczę upływający czas. 2024 rok to dla mnie spokojny początek z powieścią Diane Setterfield, wieczory w tolkienowym świecie, morskie przygody, lato z Poławiaczem. Tak go zapamiętam ♥

A Wy? Jakie znaczące książki wypełniły Wasz rok?

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia, jak i zbliżającego się nowego roku życzę Wam dużo zdrowia, spokoju ducha, prostej dziecięcej radości. Wartościowych książek, ale również takich, które Was po prostu uszczęśliwiają. Książki naprawdę mają taką moc. Tylko trzeba dobrze trafić — jak na wszystko w życiu ♥

Do przeczytania na Przestrzeniach tekstu w 2025 roku!
 

* WAŻNA INFORMACJA: z ciężkim sercem pożegnałam na blogu Disqus. Niestety nie pojawiał się we wszystkich przeglądarkach i zdecydowałam się wrócić do tradycyjnej bloggerowej wersji komentowania. Dajcie znać, że wszystko działa :)
07:45 3 comments

"— Chciałam cię o coś zapytać, ale chyba nie ma sensu,
pomyślisz, że zwariowałam. Powinnyśmy być posłanniczkami Slendermana.
— Jak miałybyśmy to zrobić? — spytała Anissa.
—
Powinnyśmy zabić Bellę."

Podczas gdy jej ojciec widywał w lustrze szatana, Morgan chciała być kotem. Otaczała się niewidzialnymi przyjaciółmi, jak to czasem zdarza się u dzieci — z tą różnicą, że dla Morgan byli oni zupełnie prawdziwi. Nikt nie zdiagnozował u niej dziecięcej schizofrenii. Jeszcze nie. Jeszcze przyjaźniła się z Bellą, która udawała, że też słyszy głosy. Dopóki Morgan nie poznała Anissy, Bella była jej całym światem. "Dźgałam, dźgałam, dźgałam..." Dziewczynki miały po dwanaście lat. Jedna z nich nieleczoną schizofrenię. Za ich plecami stało widmo fikcyjnego Slendermana, którego znały z opowiadań zamieszczonych na internetowym portalu creepypasta.com. Jak łatwo było w niego uwierzyć nieprzystosowanym, odstającym od innych nastolatkom, które nawzajem utwierdzały się w swojej mrocznej fascynacji. Slenderman miał być dla nich swojego rodzaju wybawicielem, choć równocześnie raczej się go bały. Jednak to w jego cieniu zrodził się pewien przerażający plan. Morgan i Anissa miały zrealizować go dokładnie 30 maja 2014 roku, w czasie świętowania urodzin Morgan, na które została zaproszona również jej dawna najlepsza przyjaciółka Bella.

"Kiciusiu, teraz". Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek autorstwa Kathleen Hale to wstrząsający reportaż o potwornej zbrodni, o paranoi, toksycznej przyjaźni, ale głównie o chorobie i zagubieniu, a także absurdach amerykańskiego sądownictwa. Za usiłowanie zabójstwa swojej rówieśniczki Morgan Geyser groziła kara sześćdziesięciu pięciu lat więzienia. Według prawa stanu Wisconsin dwunastolatka była sądzona jako osoba dorosła. Diagnozę, która potwierdziła u Morgan dziecięcą schizofrenię postawiono zdecydowanie za późno, podobnie było z podjęciem decyzji o włączeniu leczenia farmakologicznego. "W efekcie zażywania arypiprazolu zaczęła odczuwać wyrzuty sumienia; co więcej, na własne nieszczęście, czuła już wszystko". Ale wtedy było już po wszystkim.

Kathleen Hale bardzo dokładnie przedstawiła "barwny" świat Morgan, jej przyjaźń z Bellą (a właściwie: Payton) Leutner, a później z Anissą Weier. Dokładny opis tego strasznego dnia, przesłuchania obu dziewczynek, diagnozowanie, pobyt Morgan i Anissy w zakładach, aż w końcu sam proces. "Oburzone społeczeństwo, trwające w błędnym przeświadczeniu, że doszło do zabójstwa dziecka, jakby całkiem zapominało, że Morgan i Anissa też są dziećmi". Trudno oceniać taki materiał bez osobistych moralnych odczuć oraz przemyśleń. Autorka ożywiła wszystkie potwory, jakie czaiły się za kulisami tej skandalicznej zbrodni, przedstawiła stanowiska osób pokrzywdzonych (również rodziców każdej ze stron), w dość oczywisty sposób... "tłumacząc winnych". Nie był to reportaż moich marzeń. Nie chciałabym do niego wracać, ani więcej o nim myśleć. Jednak po jego przeczytaniu wyszukałam zdjęcia dziewczynek w internecie. Imiona ożyły. I strachy też.

***
Hale Kathleen,  Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek, tłum. Janusz Ochab, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024, s. 360.
16:35 No comments

"Kapie krew, kapie krew..."

Brrrr! Czy książka, w której duch bez głowy słyszy dochodzący ze strychu szept: "kapie krew, kapie krew..." może być dla dzieci? Podejrzewam, że pewnie nie wszystkim pociechom (szczególnie tym młodszym) spodoba się koncepcja upiornego domu pełnego strachów, jednak ci odważniejsi mogą się przy niej nieźle bawić. Mamy tu plejadę horrorowych potworów, ciemną noc, ciemny las, historię jak z niejednej powieści grozy. Mroczne, sugestywne ilustracje potęgują przerażający klimat. Jednak gdy tylko wczytamy się w tekst, szybko minie początkowy niepokój, a pojawi nieoczekiwany uśmiech. Przynajmniej tak było w  naszym przypadku, chociaż przyznaję, że podczas pierwszej lektury nastrój niepewności u (pięcioletniego już) Najmniejszego utrzymał się do samego końca. Bo co powiecie na to, że w tym ciemnym lesie stał samotny dom, a w tym samotnym domu... 

"W garderobie mieszkał kościotrup, na strychu wampiry, w piwnicy potwór, a pod łóżkiem duch". Takie historie przed snem opowiada mama Kruszynce. Jednak nie od dziś wiadomo, że strachów i potworów tak naprawdę nie ma, więc mama z córeczką spokojnie zasypiają. Oczywiście zupełnie nieświadome, że pod ich łóżkiem naprawdę mieszka duch. Tylko czy ten duch jest taki straszny? A może on sam się czegoś boi? Czyżby wampirów ze strychu? A może kościotrupa?

Horrorowa sceneria stworzona przez ilustratorkę Kristinę Digman w książce szwedzkiej pisarki Sanny Töringe, może rzeczywiście zrobić duże wrażenie na bardziej bojaźliwych odbiorcach. Sama treść jednak — choć początkowo na to nie wskazuje, w rezultacie raczej bawi. Sanna Töringe pokazuje, że każdy się czegoś boi (nawet strachy!), chociaż zupełnie niepotrzebnie. W tej historii nikt nie chce nikogo straszyć (no, może najwyżej ten tytułowy duch) i to głównie wyobraźnia podsuwa nam te najczarniejsze scenariusze. O duchu, który się bał to świetna pozycja na oswajanie strachów, ale i — nie ukrywam — dobra rozrywka dla dorosłych シ





***
Töringe Sanna, O duchu, który się bał,
il. Kristina Digman, tłum. Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2010, s. 28.

09:25 No comments
Older Posts

Od autorki

About Me

Witaj na stronie Przestrzeni
i rozgość się.
Znajdziesz tu literaturę historyczno-podróżniczą, reportaże, klasykę grozy, tajemnicze powieści,
a od czasu do czasu również fantastykę oraz magiczne książki dla dzieci i młodzieży.

KSIĄŻKA NA DZIŚ

Ogród konających dusz | Dominik Łuszczyński

2025 Reading Challenge

2025 Reading Challenge
Przestrzenie has read 2 books toward her goal of 52 books.
hide
2 of 52 (3%)
view books

RODZAJ

  • literatura amerykańska (69)
  • literatura angielska (44)
  • literatura australijska (2)
  • literatura francuska (3)
  • literatura hiszpańska (2)
  • literatura irlandzka (5)
  • literatura koreańska (1)
  • literatura niemiecka (8)
  • literatura norweska (7)
  • literatura polska (66)
  • literatura portugalska (2)
  • literatura szwedzka (13)
  • literatura słowacka (5)

Autor

  • Abbott Rachel (4)
  • Bradbury Ray (1)
  • Christie Agatha (1)
  • Clarke Arthur C. (1)
  • Dick Philip K. (2)
  • Forster Edward Morgan (1)
  • Gaiman Neil (1)
  • Greene Graham (2)
  • Herbert Frank (1)
  • Hesse Hermann (1)
  • Hill Susan (1)
  • Jackson Shirley (2)
  • Jacobsen Roy (3)
  • Jansson Tove (2)
  • Karika Jozef (4)
  • King Stephen (7)
  • Lem Stanisław (2)
  • Link Charlotte (2)
  • Paris B. A. (3)
  • Puzyńska Katarzyna (5)
  • Sapkowski Andrzej (2)
  • Theroux Paul (2)
  • Urbanowicz Artur (1)
  • Ware Ruth (2)
  • Wiśniewska Ilona (2)
  • Łuszczyński Dominik (7)

Ilustrator

  • Aisato Lisa
  • Chmielewska Iwona
  • Dziubak Emilia
  • Jeram Anita
  • Klassen Jon
  • Martin Emily W.
  • Rutten Mélanie

Wydawnictwo

Akapit Press Albatros Amber Bum Projekt C&T Czarne Czuczu Czwarta Strona Dowody na Istnienie Dwie Siostry Dwukropek Egmont EneDueRabe Ezop Feeria Filia Format Gereon Grupa Wydawnicza Foksal Harper Collins Książkowe Klimaty Kultura Gniewu MAG Mamania Marginesy Nasza Księgarnia Novae Res Otwarte Pascal Prószyński i s-ka Rebis Replika Sonia Draga Supernowa Słowne TADAM Tako Tekturka Vesper Videograf W.A.B. Wielka Litera Wilga Wydawnictwo AA Wydawnictwo Dolnośląskie Wydawnictwo Kropka Wydawnictwo Literackie Wydawnictwo Poznańskie Wydawnictwo Warstwy Wytwórnia Zakamarki Zielona Sowa Znak Zysk i S-ka audioteka Świat Książki

Ulubieni

  • Qbuś pożera książki
    Wszystko wszędzie na wiele razy, czyli „Zima Helikonii” Briana W. Aldissa
  • To przeczytałam
    Antoni Marianowicz - Uważaj na zakrętach
  • K-czyta | Blog książkowy
    Harlan Coben, Reese Witherspoon - Zanim powiesz żegnaj
  • unSerious
    Cykl: Uniwersum Orlanu # 1: Serce Lodu
  • ex libris Marty - blog o czytaniu, głaskaniu, wąchaniu oraz tuleniu książek i komiksów
    Rozważania o pacierzu – ks. Jan Twardowski
  • Koczowniczka o książkach
    „Rozmowy pod drzewem zapomnienia” Alexandra Fuller
  • Przeczytałam książkę
    "Krzywy kościół" Karin Lednická
  • Dosiakowe Królestwo
    Nie moja bajka - Katie Holt
  • Magiczny Świat Książki i nie tylko
    Recenzja: „Nie zamykaj oczu” – Justyna Jelińska
  • Świat fantasy
    Zapowiedzi listopad 2025
  • Książki na plaży
    "Most o trzech przęsłach" Ismail Kadare
  • Zacofany w lekturze
    Bezład uczuć (Georgi Danaiłow, „Z nikim”)
  • made by bibi
    Giganci. Nangali, tom 8
  • Literackie skarby świata całego
    Europa Środkowa wychodzi do świata [trochę esej, trochę relacja]
  • Setna strona - blog literacki
    Bookshelf Tour | Część 1 | moje najstarsze książki
  • Spacer wśród słów
    Kuang Feng "Cukiernia w płatkach wiśni" - recenzja
  • Books Far From The Crowd
    Burmistrz Casterbridge - Thomas Hardy
  • Jeden akapit
    „Pszczoły. Zbrodnia, intryga, miód” Natalia Jakubus
  • Varia czyta
    Karuzela z Mordercami - Alex Rogoziński
  • Z pamiętnika książkoholika
    "Instytut Absurdu" Justyna Sosnowska
  • Latające książki
    Oberki do końca świata - Wit Szostak
  • Zapiski na marginesie
    Śniadanie z kangurami i piknik z niedźwiedziami
  • Z piórem wśród książek
    Zbiorczo spod pióra w grudniu 2023
  • Wokół Faktu
    5 książek na Dzień Mamy idealnych na prezent. Te nowości wywołają uśmiech na twarzy mamy
  • Klasyka literatury popularnej
    Duchy nocy wigilijnej.
  • Zaczytana mama - blog o książkach i komiksach dla dzieci, grach, zabawach i wygłupach
    Kraina za mostem, czyli pełna tajemnic baśń w klimacie retro
  • Jane Doe z offu
    Ukochane dziecko – Romy Hausmann
  • Pierogi Pruskie
    Kto zabił Fiodora i kto nie lubi Aloszy albo o „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego i Nabokoviada2
  • Czytam to i owo...
    PIKNIKI Z KLASYKĄ: O "Oliverze Twiście" rozmawiamy w 208. rocznicę urodzin Charlesa Dickensa
  • Książkojady
    Melancholia kota
  • Cząstka mnie
    "Szczęście dla zuchwałych" - Petra Hulsmann
  • Miros de carti. Blog o książkach
    Stefan Darda "Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót"
Pokaż 5 Pokaż wszystko

Wszystkie treści zamieszczane na tym blogu (zarówno teksty, jak i fotografie) są mojego autorstwa i są chronione prawem autorskim [Dz.U.1994 nr24 poz.83, Ustawa: 4.02.1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych].

Wizyty

© Przestrzenie tekstu 2025

Created with by ThemeXpose